I siedzę w ten szaro-piękny dzień w domu,przy herbacie,cerując marzenia o nowych miejscach,które zdążyły już się przetrzeć.Coś nowego,niesamowitego.Powitania połączone z pożegnaniami-nieważne czy to jest filiżanka espresso nad Renem ,albo morze parasolów gdzieś w szóstym sektorze niedaleko koryta Tamizy.
I widzę obraz postaci na schodach.Wzrok wpatrzony w obiektyw aparatu z lat 30 ubiegłego stulecia.Czerwony dywan,a na nim plamy.Plamy pozostawione przez istoty,które przypominają nietoperze.Poruszają się stylem dowolnym ,dla którego nie istnieją bariery.Tym stylem można pływać w czasie i zastygnąć,ale tylko na sekundę.Szkoda przestrzeni.Muszą ją poznawać,muszą oderwać się od tego co fizyczne.Postać patrzy.
Tylko człowiek w cylindrze taki nieprzypadkowy,zmanierowany.Może przez to trochę niepoznany,skupiający w sobie wszystkie lęki i tęsknoty.Nie powinien...ten który wchodzi,niesie zazwyczaj świeżość i nadzieję.Tu nieznane,może obojętne,może...może nikt go nie zauważy.
I tak jest we wrześniu,że dywany tworzą się pod naszymi nogami.
I tylko zamkniemy wszelkie odległości znikają.Wszystko jest tak blisko,na wyciągnięcie ręki,
a to wszystko złociście i nikogo nie boli...
pozdrawiam,
Michał.
2 komentarze:
Rzekłabym złoć niewyobrażalna na obiektywie.
niezaspokojona ciekawość jak u Richer'a.
Prześlij komentarz